To ja. Sonia. Pomyślałam sobie, że się tutaj trochę wtrącę. Pan i Pani ciągle wpatrują się w tę stronkę. Czytają wciąż od nowa i od nowa... A z oczu lecą im łzy wielkości grochu... Nie przesadzam... Mnie też jest smutno. Zdążyłam pokochać Namisia. Jego spokój, dostojność, ciepłe futerko. Nie ukrywam, na początku było trudno, przestałam być jedynym, pierwszym, najważniejszym ONkiem w Domku. Ale nie mogę też narzekać. Gdy w Domku pojawił się Namiś, Pan i Pani bardzo sprawiedliwie obdzielali nas miłością, czochrankami, spacerkami, zabawą. Nie ukrywam, że nie raz pokazałam Namisiowi ząbki. Ale On chyba to rozumiał... Ostatnio przestało mi nawet przeszkadzać, że podchodził do mojej miski. Doszło do tego, że gdy już zjedliśmy, ja wylizywałam Jego miskę, a On moją:) A teraz już Go nie ma... A było tyle planów: spacerki do lasu, nowe zabawki, a przede wszystkim od dawna obiecany wypad nad wodę...
Od wczoraj jestem przytulana, czochrana, zabawiana za dwóch.... Niby fajnie, ale nie powinno tak być... Oni mają chyba w sobie za duże pokłady psiej miłości...
Mam tylko nadzieję, że zostawią Namisiowy Domek otwarty, że w końcu, zaglądając na tę stronkę, zaczną się uśmiechać do wspomnień. Uśmiechać do Namisia, który teraz zdrowy i szczęśliwy szaleje za Tęczowym Mostem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz