poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Poszalałyśmy

Wierzyć mi się nie chciało, gdy nagle Sonia zaczęła mnie dzisiaj zaczepiać. Normalnie zachęcała mnie do zabawy:) Oj, dawno się tak nie bawiłam:) A Pan i Pańcia skakali wokół nas z aparatami i ze śmiechem robili zdjęcia. Przecież od dnia, w którym zamieszkałam w Domku, nie szalałyśmy tak ani razu. I sobie pomyślałam, że zamiast opisywać to szaleństwo, pokażę kilka fotek...




W zasadzie to zaczepiała mnie tak dzisiaj kilka razy. Zachowywała się tak, jakby miała kilka latek mniej. I mam nadzieję, że jeszcze będziemy się tak bawiły. Bo było naprawdę suuuuuuper...
Co prawda potem kilka razy na mnie warknęła, na przykład wtedy, gdy chciałam jej wylizać ucho, ale to może dlatego, że nie jest przyzwyczajona do takich czułości?
No i ja muszę jeszcze pohamować te swoje zazdrości... Na razie próbuję, ale nie do końca mi to wychodzi... B.

Szkolenie

Pańcia chyba na poważnie wzięła się za moje szkolenie... Wciąż powtarza Panu, że idealne opanowanie przeze mnie komendy "siad" oraz natychmiastowa reakcja na imię to droga do sukcesu, czyli: opanowanie skakania na powitanie, opanowanie agresji wynikającej z zazdrości o Sonię, czy też, a może przede wszystkim, zlikwidowanie agresji wobec Gości. Ciekawe, czy nam się uda:) Na swoje imię i na "siad" w domku reaguję już bardzo ładnie i zazwyczaj bardzo mi się to opłaca, bo Pańcia zawsze ma dla mnie jakiś smakołyk, albo smyranie między uszami. Tylko nie rozumiem, dlaczego Sonia też wtedy dostaje smakołyki, przecież nie wykonuje poleceń,  jak ja? No cóż... Muszę się z tym pogodzić...
No i umiem już podawać łapkę:) Jeszcze nie zawsze, ale zazwyczaj rozpoznaję komendę i wtedy Pańcia się bardzo cieszy.
Niestety mam jeszcze problem ze skupieniem się na spacerze. Bo wtedy dzieje się tyle innych, ciekawych rzeczy, że po prostu nie dociera do mnie, gdy Pańcia woła "Bahia"!!! Ale bardzo się staram i wiem, że Pańcia docenia nawet te moje, często nie udane, starania.
No a starania Pana? Wymyślił ostatnio, czyli wczoraj, że jak na jednej, trzymetrowej smyczy, zapnie Sonię i mnie, tzn. na jednym końcu Sonię, na drugim mnie, to na spacerze robimy się grzeczniejsze. Tak, jakby zależność jednej od drugiej powodowała, że działamy jak zespół i wtedy jest i prościej, i wygodniej. Pan jest bardzo zadowolony ze swojego wynalazku:) A i nam nie jest z tym źle... B.

piątek, 12 sierpnia 2011

Głodówka

Na szczęście już się skończyła. Ale przez chwilę byłyśmy głodne. Nie ma się czemu dziwić, że Pańcia przez 2 dni nie dawała nam jeść... Ze mnie z obu stron leciała woda, z Bahii - tylko z przodu. Ale jak już zwracałyśmy dokładnie to, co zjadłyśmy, Pańcia załadowała mnie do auta i zawiozła do weterynarza (w poniedziałek), a Bahii powiedziała, że będzie głodówka...
Okazało się, że moje delikatne jelita nie wytrzymały mieszanki pokarmowej, jaką w ostatnim czasie fundowała nam Pańcia. Do tego stwierdzono, że zdążyłam się odwodnić i zaaplikowano mi kroplówkę. To było straszne. Przez ponad dwie godziny musiałam leżeć z wyprostowaną łapką... Ale mi było niewygodnie... Do tego lekarz powiedział: dość, od jutra Sonia je już tylko Hepatic. Nie do końca mi się to podoba, bo uwielbiam makaron z wątróbeczką, ale jak z powrotem zacznę normalnie trawić to może odzyskam swój dywanik. Wstyd się przyznawać, ale tak go zapaskudziłam, że Pańcia nieźle musiała się namęczyć, żeby go wyprać i teraz leży sobie na balkonie i wietrzeje (dywanik oczywiście, a nie Pańcia)... I od wczoraj jem już tylko Hepatic i tabletki. A dziś jeszcze Pańcia wsypała mi do miski jakiś wstrętny proszek i przykazała wylizać miskę do czysta, bo to jakiś specjalny lek na wątrobę, a moje wyniki ostatnio nie były najlepsze... Więc cóż było robić? Zjadłam... Ale za to, w końcu, kupcia była dzisiaj "jak ta lala":) Więc czekam na swój dywanik:)
A diagnoza dla Bahii? Weterynarz przypuszcza, że siedzi w niej jakieś paskudne paskudztwo oporne na standardowe leki na robaczki i Pańcia musi zebrać Bahii kupkę i zawieźć do zbadania... Jak na razie Bahia musi najpierw tę kupkę zrobić, a od czasu głodówki jakoś nie wykazuje chęci... ;) S.

sobota, 6 sierpnia 2011

Dziś ja:)

Mogę? Mogę się wtrącić? Bo takie mam wrażenie, że się Sonia trochę obija ostatnio. A przecież tyle się dzieje:)  Dzisiaj na przykład Pańcia zafundowała nam piłeczki. Sonia już nie może tak szaleć i rzucają Jej te piłeczki bliziutko, tak na kilka kroków, ja za to wybiegałam się w końcu dość porządnie. Chociaż energia nadal mnie roznosi... Troszku się też wkurzyłam (Pańcia również). Bo trzech młodych chłopaków patrzyło dziś na Sonię i jeden z nich powiedział: "patrzcie, pies na haju". Komentarz dotyczył oczywiście tylnych łapek Sonii i Jej sposobu chodzenia. Więc jak Pańcia o mało nie zabiła gościa wzrokiem, to drugi zaraz dodał, że "ten pies jest chyba chory". Pańcia potwierdziła, a ja miałam ochotę coś im poodgryzać...
Sonia w wersji MOJE ZABAWKI;)
Głodna jestem... Pańcia ograniczyła nam dziś jedzonko, bo jakieś rozwolnienie się przyplątało (mi i Sonii). Pańcia podejrzewa, że to przez smakołyki, którymi nas ostatnio dokarmiała. Za chwilę mamy więc dostać jakąś papkę ryżową. Swoją drogą - lepsze to niż nic...
Coraz mniej się boję. Już nie kulę się, gdy przejeżdżają samochody, czasem wystraszy mnie jeszcze autobus. No i obcy ludzie na ulicy. Już wiem, że większość nie zwraca na mnie uwagi, że nie chcą zrobić mi krzywdy, więc i ja przechodzę sobie obok nich obojętnie. Dopiero gdy ktoś się zatrzyma, gdy zagada do Pana lub Pani, kulę pod sobą ogon, a czasem nawet szczeknę. Ale to chyba przejdzie, prawda?
Pańcia się cieszy, że już reaguję na komendę "siad". To znaczy - Pańci się wydaje, że tak jest. Bo zanim ten siad wykonam, to się szybciutko upewniam, czy Pańcia ma gdzieś w pobliżu jakiś smakołyk;) A co, będę grzeczna za darmo?
 Przez pierwsze noce Pańcia zamykała pokój Małego M., żebym nie miała do Niego dostępu. No, nie dziwię się, mają prawo mi jeszcze nie ufać. Ale teraz pokój zostaje już otwarty, a ja dostałam ciche przyzwolenie na spanie przy łóżku. Tak to odbieram, bo jak mnie pierwszy raz tam przyłapali, to nie wyrzucili... Więc chyba mogę:)
Mały M. to w ogóle fajny jest. Taka zadziora. I nie płacze, gdy po Nim skaczę i czasem Go podrapię. Sam mnie zaczepia, a potem ucieka po całym Domku. Więc ja za Nim. I ostatnio się trochę zdziwił (fajną miał wtedy minę, Pańcia też), bo uciekał przede mną przez fotele na kanapę. Kanapa była zastawiona stołem i Mały M. myślał, że tam Go nie dopadnę. A tu niespodzianka - rozpędziłam się i wszystkimi czterema łapkami  stanęłam przed Małym M. na stole. Hi, hi, hi. Oby tak dalej:) B.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Dziś narozrabiałyśmy...

I to poważnie. Ale my to się chyba nie zgodzimy. I co? Będziemy się tak żreć przez cały czas? Zazdrość to koszmarne uczucie. Ale coś (szlag?) mnie trafia, gdy Pańcia bawi się z Bahią. Ja też bym tak chciała. Wiem, że już nie daję rady, nie mam siły, nie wytrzymują łapki. Ale i tak bym chciała! Co prawda nie powinnam narzekać, bo jak tylko Pańcia kończy zabawę z Młodą, przychodzi do mnie, żeby mnie posmyrać, poprzytulać się, pogadać. Wtedy znowu Bahia jest zazdrosna i podchodzi do nas, podskakuje i szczeka. I ja się denerwuję, szczerzę zęby, ona zaczyna tak samo i draka gotowa. Dziś były aż dwie... Chyba najostrzejsze w naszej wspólnej historii.
Za pierwszym razem Pańcia nas rozdzieliła. Byłyśmy trochę oszołomione, Pańcia też, a Mały M. ze strachu się rozpłakał. Pańcia nas dokładnie obejrzała, czy nie mamy jakichś ran, Bahia trochę popiszczała i kulała przez chwilę na lewą łapkę. Dostałyśmy w łeb.
Za drugim razem był już Pan. To znaczy akurat wszedł do Domku i podbiegłyśmy Go przywitać. I ścięłyśmy się w przedpokoju. Groźnie było. Wkroczyła Pańcia. I się Jej oberwało. W zasadzie nie wiemy, czyje kły zaliczyły pańciną nogę, ale faktem jest, że zaliczyły. Dość boleśnie... Biedna Pańcia... My też, bo Pan nam tego nie darował... Ale zasłużyłyśmy... Obiecuję, że już nie będę. A przynajmniej się postaram... Zobaczymy, co z tego wyjdzie...
A miałam dziś napisać kilka sympatycznych słów, tymczasem wyszło, jak wyszło... Więc króciutko: to zdjęcie u góry przedstawia moją wściekłość (z której, rzecz jasna, dumna nie jestem), to na dole - super drzwi z kuchni i zdziwioną Bahię (gdy dostajemy jedzonko, Pańcia nas rozdziela, żeby każda mogła spokojnie zjeść). Te super drzwi były tak zrobione (dzielone w poziomie) po to, żeby chronić kuchnię przed Małym M., gdy był malutki i odwrotnie, chronić Małego M. przed niebezpieczeństwami kuchni. Teraz świetnie sprawdzają się przy zwierzach.
Pańcia i tak wciąż powtarza, że najważniejsze, że jak zostajemy same w domu, to jest spokój. Przynajmniej na razie i oby tak zostało...