sobota, 13 października 2012

Sobotnie...



W sobotę przede wszystkim słodkie lenistwo.   I można spokojnie pospać. Bo nie ma się czym martwić. Wszyscy w Domku, a to najważniejsze. Co wcale nie znaczy, że cały dzień przespałam! Co to - to nie!!!



Lubię, gdy wszyscy jesteśmy w Domku. Co prawda, przez ostatni miesiąc Pańcia siedziała w Domku razem ze mną, ale wszystko wskazuje na to, że już za kilka dni wróci do pracy. I znowu będę całe dnie sama. Ale dla mnie to nie problem, to raczej problem Pańci i Pana. Bo ja chowam się w łazience, przesypiam tych kilka godzin, a potem roznosi mnie energia. Kiedyś musi, prawda? A na dłuższy spacer, żeby się zmęczyć, nie dam się wyciągnąć. W ciągu dnia za dużo jest aut, drażnią mnie dźwięki, no cóż - po prostu się boję... Więc wpadam w szał wieczorami, gdy już wszyscy są w Domku i chcieliby odpocząć. Wtedy zaczyna się warczenie, szczekanie, podskoki i gonitwy.
Pan biega za mną po całym Domku    i woła: "na rączki, na rączki". No więc ja, nie chcąc wyglądać, jak na zdjęciu obok, robię uniki, wygibasy, zwroty     i przewroty, żeby tylko nie dać się złapać, ale - niestety - nie zawsze mi się to udaje. Brrrrrr......




Wiem za to, jak się odwdzięczyć:) Tak, to pomarańczowe, to nie pomarańczka:) To moja Piłka ukochana, którą zaczepiam i Pańcię, i Pana. Pańcia pstryknęła fotkę, gdy próbowałam tę piłkę wcisnąć Jej w aparat fotograficzny:) Bo jak chcę się bawić Piłeczką, to nie odpuszczam. Wpycham ją do rąk Pani czy Panu i nie mają wyjścia, muszą się ze mną poszarpać, posiłować się, w końcu rzucić, żebym mogła ją złapać. Lubię tak obserwować, jak się Pan zaczyna odprężać, kładzie na kanapie, zamyka oczy... wtedy jest ten najlepszy moment na "piłkowy atak". Przecież spałam cały dzień, sama w Domku... Muszę się kiedyś wyszaleć:)

środa, 10 października 2012

Konkurs


TUTAJ zapisujemy psy  do Konkursu KLIKNIJA wlazła dziś Pańcia na jakiegoś fajnego bloga i znalazła konkurs. I postanowiła - o zgrozo! - mnie zgłosić... Teraz przeszukuje galeriowe zasoby, żeby znaleźć TO zdjęcie.

Co zrobić, aby wziąć udział w konkursie ?
1. Na swoim blogu zamieścić:   
- baner z linkiem do Konkursu 
- wpis 
- informacja o konkursie 
- zdjęcie swojego psa biorącego udział w Konkursie. 
2. Na maila  klubkotajasna8@gmail.com  przysłać:
 - zdjęcie i imię psa biorącego udział w konkursie
 - jest to równoznaczne z pozwoleniem na wykorzystanie tego zdjęcia do celów konkursu
 - link do  swojego wpisu na blogu.
Czas przysyłania zgłoszeń  
do 12 października włącznie do godz. 20:00
Wszystko, co pozostałe i ważne znajdziecie po kliknięciu w baner:)

A tymczasem Pańcia znalazła fotki!!! 

Tutaj to Sonia i... Pan:) Ponoć zawsze miał skłonności do ekstremalnych zabaw.       I nawet, jak odeszła Sonia, Jemu nie przeszło...

I, jak widać na załączonym obrazku, nadal to lubi:) Ja zresztą też:) A poza tym uwielbiam konga, rolki z ręczniczków kuchennych   i papier toaletowy:)         No i piłeczkę:) 
A tak, swoją drogą, to nie wiem, czy takie zabawy są wskazane... A jeśli podnoszą poziom agresji? U Pana, oczywiście...

poniedziałek, 8 października 2012

Znajomości...

O tym to jeszcze nie miałam okazji pisać. Ale pomyślałam, że kilku czworonożnych przyjaciół mogę przedstawić:) To małe na zdjęciu obok, to Roki. Sznaucer brata Pańci. Czasem, jak Pańcia weźmie mnie do swoich Rodziców, to urządzamy sobie z Rokim mega gonitwy. Pozwolę sobie nie opisywać, jak potem wygląda ogródek (i mina Babci...). Zadziorne to małe, jak nie wiem co, ale i tak przy mnie wymięka:) Jeszcze w zeszłym roku poznałam dwa labradory mieszkające niedaleko. Niestety, nie mam zdjęć:(       A zaliczyliśmy kilka fajnych spacerków... Jeden z tych labradorów to Grześ, drugi - Bazyl. Ten drugi też miał niewesołe życie i masę szczęścia, że trafił do domku Grzesia. No a całkiem niedawno, jakoś tak w lecie, na spacerku z Panią, poznałam Mikiego. Takie małe, białe, ciekawskie, z ostrymi ząbkami... I wyszło, że jeszcze niedawno mieszkał w Psitulu, zwał się Merlin i nosił numer 8064 (tak przedstawił Go jego Pan). Ja już nie pamiętam, jaki miałam tam numer i mam nadzieję, że i Miki niedługo zapomni...


A ten niedźwiedź, to Jetsan. Pańcia wypatrzyła Go gdzieś w internecie i marudziła: "oj, jak piękny", "oj, jaki wielki", "oj, jaki śliczny", "oj, trzeba Go gdzieś spotkać"... I się udało:) Zabrała mnie na spacerek do lasu i tam spotkaliśmy Jetsana i Arniego (to ten mniejszy na dole). Muszę przyznać, mnie też się spodobał:) Nabiegaliśmy się tam trochę. Ja, oczywiście, mogłabym biegać jeszcze dłużej, ale Jetsan naprawdę jest wielki, ciężki i futrzasty, więc trzeba było trochę zwolnić i odpuścić. I napić się z jednej butelki:) Trochę mała była, jak na trzy szalone (w tym dwa nie małe) psy... Ale lepsze to, niż nic:)
Przy okazji zweryfikowałam swój pogląd na psie ADHD. Myślałam, że tylko ja mam, a tu taka niespodzianka:) Można z Nim (z Arnim, oczywiście) szaleć i szaleć aż do utraty tchu. A miałam ku temu okazję, bo w sierpniu Pańcia z Małym M. wyjechała nad morze (mam nadzieję, że w przyszłym roku weźmie mnie ze sobą), a Pan w tym czasie musiał wyjechać w delegację. No i zagościłam w domu Naklejki, pani Jetsana i Arniego. Szkoda, że nie widziała nas Pańcia... Nawet latać się uczyliśmy z Arnim:) Fajny kumpel z Niego. A jaki wyszkolony:) Ja się tak nie dam... Żeby za każdym razem słuchać Pani i Pana? Co to byłoby za życie? A tak? Wolność... I nie będę się kładła, gdy Pańcia powie "leżeć". I niech ze mną ćwiczy tak długo, jak chce. Ja się nie poddam! Nie dam się ubezwłasnowolnić!!! ;)

Foteczki

Witam:) Schowałam się za fotelem, bo Pańcia lata za mną z aparatem i ciągle robi zdjęcia. A pozowanie jest takie męczące... Do tego zepsuła się pogoda i chyba nie zanosi się na spacer w najbliższej przyszłości... Pada:( A jak pada, to się ziewa, więc trzeba by wskoczyć do łóżeczka.                                                    Najlepiej w sypialni:) Szeroko ziewam, prawda?

Mam taki mały kącik. Jest mój i tylko mój. Kiedyś
leżał tam dywanik,  potem ręcznik, ale... tak fajnie się darły:) No to teraz mam, jak chciałam, czyli gołe panele. A w łapkach trzymam pluszowego osiołka, którego przed chwilą zwinęłam z pokoju Małego:) Położyłam go tak, żeby wszyscy widzieli, żeby ktoś mnie w końcu pogonił, a co zrobiła Pańcia? Złapała aparat i zaczęła robić zdjęcia... Co ja z Nią mam...


A taka pozycja jest najfajniejsza. Z miliona powodów oczywiście:) No, przynajmniej z kilku... Przede wszystkim jest najlepsza do smyrania mnie po brzuszku. Smyranie po brzuszku to to, co domowe pieski lubią najbardziej:) W tej pozycji ciężko też założyć mi smycz, więc mam niezły sposób na unikanie spacerków w ciągu dnia. Jak dla mnie, spacer rano i wieczorem w zupełności wystarczy... W ciągu dnia jest za głośno... No i, gdy wyciągnę łapki do góry, to Pan nijak nie może wziąć mnie na rączki, bo zawsze uda mi się w tej pozycji wywinąć. Chyba nie lubię, gdy mnie biorą na rączki. A może lubię? Sama nie wiem...

O! To zdjęcie jest fajne. Pan robił. Na balkonie. Cieplutko wtedy było. Ale nie tak, jak jeszcze w lecie, upalnie. Teraz, jak świeciło słoneczko. Było baaardzo przyjemnie. Tylko dlaczego te małe łobuziaki ciągle biegają pod balkonami i wrzeszczą? Mnie też się wtedy zdarza zaszczekać, a nie podoba się to Pańci i goni mnie do domku. Chyba muszę zaakceptować te dzieci. Szczególnie, że biega z nimi Mały M.

A ten uśmiech jest dla wszystkich:) Przede wszystkim dla tych, którzy twierdzą, że roześmiany ze mnie pies:) Jak ktoś się dokładnie przyjrzy, to zobaczy porozrzucane śmieci. Śpieszę donieść, że to moja "robota". Bo najlepszą zabawą jest... rozwalanie, rozszarpywanie, rozrzucanie rolek po papierze toaletowym i ręczniczkach kuchennych:) Uwielbiam to...

czwartek, 24 maja 2012

Sroczka

Teraz tak na mnie wołają:) Albo złodziejka-kradziejka:) Oczywiście ze śmiechem. I jest wtedy masę frajdy. Bo ja uwielbiam podkradać różne rzeczy, przenoszę je na swoje posłanko (znaczy na to, co z niego zostało), a potem zaczepiam i pokazuję, i wtedy mówią "Baaaaśkaaaa, sroko ty jedna, wiesz, że nie wolno...". Zabierają moją zdobycz, odkładają gdzieś wysoko myśląc, że jest poza moim zasięgiem i wracają do swoich zajęć. A ja się wtedy kładę i obserwuję. Czekam, aż te sprawy, zajęcia, czynności z powrotem ich pochłoną (bo to przecież widać gołym okiem, jak odrywają się wtedy od rzeczywistości) i biegnę szukać kolejnej zdobyczy. To wcale nie jest trudne. Zawsze, pewnie nieświadomie, mi to ułatwiają.
Najwięcej ciekawych rzeczy jest w pokoju Małego M. Mały M. bardzo często nie zamyka swojego pokoju, więc tam wpadam, porywam zabawkę, a najlepiej misia Grzesia, i uciekam. Wtedy Mały M. wydaje taki super pisk, woła "Maaa-maaaa!!!" i zaczyna mnie gonić. Na to wbiega Pańcia, mówi "chodź no tu, sroko jedna", zabiera miśka, grozi palcem i... się uśmiecha:) No to wnioskuję, że nie robię nic złego...
Gorzej, gdy zwinę skarpetki (najłatwiej je znaleźć)... Tak fajnie się je drze, że nie mogę się powstrzymać. I tak w drobny mak poszło już kilkanaście par, w szczególności Małego M. Nie moja wina, że je wszędzie zostawia:)
A najgorzej, gdy dorwę czyjeś buty. Wtedy i Pan, i Pańcia już nie są tak szczęśliwi i mili. Wtedy, jak tylko odbiorą mi tę zdobycz, to i po nosie dostanę. Ostatnio, wstyd się przyznać, zniszczyłam buty Małego M. Nawet nie zauważyłam, kiedy się rozpadły... Oj, Pańcia to nawet wtedy na mnie warczała... Swoją drogą, całkiem dobrze jej to wychodziło;)

niedziela, 15 kwietnia 2012

Strach ma wielkie oczy...

Minęło sporo czasu... Było lepiej i gorzej. Smutniej i weselej. Z problemami i bez... Było... i nadal jest... Życie toczy się dalej, a mój strach jest coraz większy... Uwielbiam swój domek, Pańcię, Pana i Małego M. Jestem z Nimi przeszczęśliwa i mam nadzieję, że Oni ze mną też:)
Niestety mieszka z nami jeszcze mój Wielki Strach przed wychodzeniem z Domku.
Państwo próbowali wielu sposobów i zostało im wynoszenie mnie na rękach... Boję się przekroczyć próg Domku, wyjść na klatkę schodową, zejść po schodach, wyściubić nos na dwór, wysunąć jedną łapę, drugą, trzecią i czwartą... Tam jest tyle dźwięków, które mnie przerażają, paraliżują, powodują, że mam ochotę zrobić się malutka i schować w jakąś szparę tak, żeby mnie nie znaleźli, nie zapięli smyczy, nie wyciągnęli na spacer... Te wielkie, warczące autobusy słyszę już z odległości kilkuset metrów. Są przerażające!!! Każdy czterokołowy pojazd, który odpala silnik, jest jak silne uderzenie w głowę. A te wszystkie maszyny, których ludzie używają do budowy czy remontów wydają z siebie dźwięki najstraszniejsze na świecie. I jak tu się nie bać? Do tego jeszcze odkurzacz, mop, miotła... Brrrrrrrr.......
Strach przed obcymi za to trochę zmalał. Jestem też spokojniejsza, gdy przychodzą goście, no i gdy spotykamy kogoś na klatce schodowej.
Tak bardzo chciałabym przestać się bać...

sobota, 28 stycznia 2012

Zima, zima, zima...

Pada, pada, śnieg... No, w zasadzie to padał... Teraz zmroziło... Ale chyba uważam, że zima jest piękna. A najpiękniej jest wcisnąć nos w taki świeżutki śnieżek i niuchać, niuchać, niuchać. Albo gdy Pańcia ma ze sobą smakołyki, woła "szukaj, szukaj" i rozrzuca te smakołyki w tym śniegu. Wtedy jest zabawa:) I nie liczy się nic poza tymi zapachami, które wyłapuje nochal. No i jaką frajdę daje znalezienie i zjedzenie każdego z tych smaczków:)
Choć dzisiaj już wiem, że poza wieloma dobrymi stronami, zima ma też te gorsze... Jest zimno i zbyt długie przyleganie zadkiem do ziemi może się na przykład skończyć... zapaleniem pęcherza:( Tak, tak, mnie się przytrafiło. Była wizyta u weterynarza i zastrzyki. Oj, dzięki przezorności Pańci, która założyła mi kaganiec, pani weterynarz wyszła z tego bez szwanku. Ale to było w obronie... I ze strachu... I zostało wybaczone:) A teraz faszerują mnie jakimiś wstrętnymi tabletkami (fuj), a jak skończę kurację, to znowu pewnie będą kazali siusiać do kubeczka... Ciekawe po co?
No i chyba w związku z tą zimą, zmieniam futerko. Wszędzie latają kudełki, kręcą się pod każdymi drzwiami i zalegają w każdym kąciku. W ilościach zatrważających (tak przynajmniej mówią Pan i Pani). Więc o czystej podłodze nie ma mowy, bo nawet dwukrotne odkurzanie w ciągu jednego dnia niewiele pomaga... Aż dziw, że jeszcze nie jestem łysa... No i że mam jeszcze legowisko w domku, a nie na balkonie. Bo czasem mam wrażenie, że tam zamieszkam... Szczególnie wtedy, gdy Pańcia po raz kolejny wyciąga moje włosy z kanapki albo z herbaty...

sobota, 7 stycznia 2012

Co ma wspólnego...

jajko, Mały M. i sznurek? Totalne szaleństwo:)


Począwszy od jajka, które Pańcia pięknie chowa w rolce po kuchennych ręczniczkach. Najpierw trzeba tę rolkę znaleźć, potem przenieść w bezpieczne miejsce, czyli najlepiej na posłanko. Następnie trzeba się do niej odpowiednio dobrać, czyli trzymać w łapach, albo łapami dociskać do ziemi, zębami szarpać na wszystkie strony, a jęzorkiem próbować wypchać jajko z rolki. Po kilku minutach należy się przykładnie cieszyć ze zdobytej nagrody i na koniec... skonsumować ze smakiem:)



Poprzez Małego M., czyli takiego mini człowieczka, który fajnie piszczy i podskakuje, gdy się Go podgryza. Ponoć nie wolno mi tego robić, ale czasem nie mogę się powstrzymać;) Czasem nawet dostaję za to po uszach, ale tak naprawdę wszyscy wiemy, że ja się tylko tak bawię, że nie chcę Małemu M. zrobić krzywdy, choć nie zawsze wychodzi tak, jak chcę, czyli bezboleśnie... No bo czasem zapominam, że to jednak człowiek, a nie pies...

No i sznurek. Chyba jedna z najlepszych zabawek na świecie. A jak się przy tym zwierzę zmęczy... Że ho ho!!! Chociaż ja to taka dziwna trochę jestem, bo jak się zmęczę, to się nakręcam i mam jeszcze większą ochotę na szaleństwo. I do tego regeneruję się ekspresowo. I czasem jest tak, że Pańcia pada ze zmęczenia, Pan pada ze zmęczenia, nawet niezmordowany Mały M. pada ze zmęczenia, a ja bym mogła i chciała jeszcze, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze...

Sznurek jest fajny, bo można go rozsznurować na wiele małych sznureczków i szarpać każdy po kolei. No i jak ma węzeł, to jak się go rozsznuruje, to się robi taaaaaki dłuuuuugi.... I można nim wtedy fajnie podrzucać:) Trzeba złapać w zęby jeden koniec i szybko zarzucać pyskiem w prawo i w lewo, i wtedy on tak podskakuje, szarpie się i lata. Tylko dlaczego wszyscy chowają wtedy głowy i krzyczą:                                                                    "uważaj na telewizor"?!


No i co, nikt już się ze mną nie chce dziś bawić?

wtorek, 3 stycznia 2012

Szkolenia część druga

I chyba to już tak na poważnie... To znaczy Anatol, Pan Szalonego Labradora - Grzesia, pomaga Pańci i Panu zapanować nad moimi strachami, lękami, szaleństwem... Gdy przyszedł za pierwszym razem, już od progu próbowałam Mu pokazać, że to mój teren i będę szczekać i straszyć, żeby obronić. Ale On wyglądał i zachowywał się tak, jakby mnie tam w ogóle nie było!!! A przecież szczekałam tak strasznie głośno... W zasadzie obszczekiwałam Go prawie cały czas, jak tylko się ruszył, a On nie zwracał na mnie wtedy uwagi... I w końcu odpuściłam, bo przecież miał przy sobie masę smakołyków. Kto by wtedy nie odpuścił? Za to Pańcia była zestresowana bardziej ode mnie. I dowiedziała się, że musi się odstresować... Przynajmniej nie jestem z tym sama...
Potem przyszedł drugi raz. Nadal szczekałam, ale krócej i w końcu przestałam zwracać uwagę na to, że chodzi po pokoju... Niesamowite, co te smakołyki potrafią zrobić z psem... Tym razem pogadał trochę z Panią i Panem, a potem... poszliśmy na spacer:) Z Grzesiem:) To był fajny spacer, bo to Grześ skutecznie rozpraszał moje lęki no i nie dał mi skupić się na stresujących odgłosach ulicy:) Nawet Pańcia mnie puściła i poszalałam z Grzesiem, jak rzadko...
Drugi spacer, ostatnio, był już bez Grzesia, bo Anatol tłumaczył Pańci wiele rzeczy dotyczących moich zachowań i pomagał wybrnąć z trudnych sytuacji lękowych. No i pokazał, jak uczyć mnie najbardziej podstawowych rzeczy, które są ponoć niezbędne do wyprostowania mojego zestresowanego charakteru...
Więc na razie walczymy ze strachem i szaleństwami, a i tak najbardziej cieszą mnie zabawy, których nas nauczył:)

Temat przemaglowany, czyli drugi pies

Oj, maglowali to Państwo i maglowali. A wyglądało to tak...
PAN twierdził, że nie można mnie skazywać na wielogodzinne, samotne przebywanie w domu. Szczególnie, że wcześniej była też Sonia, a teraz na całe dnie zostawiają mnie samą. Więc pewnie mi smutno, pewnie tęsknię, pewnie się nudzę, pewnie zaraz zacznę niszczyć meble...
Co to, to nie. Mnie tak jest dobrze. Mam przecież zabawki, a poza tym śpię. Lubię spać. Uwielbiam spać. Cały czas śpię. Jest cicho i spokojnie, więc od momentu, gdy udało mi się w domku odstresować i uspokoić, i mój sen jest głęboki, jestem szczęśliwa, gdy śpię. Absolutnie się nie nudzę, może trochę tęsknię, ale smutno mi nie jest i niszczyć nic nie zamierzam. Dobrze jest, jak jest.
PANI, mimo głośnego sprzeciwu wobec twierdzeń Pana, non stop siedzi na stronach Psitula i przygląda się tym smutnym mordkom, wczytuje się w ich losy i nie może się nadziwić, jak można wziąć do domu pieska i oddać go po kilku dniach, bo ten wyje i niszczy, gdy zostaje sam, czy też dlatego, że nową panią przeraża spojrzenie czworonoga. To nie widziała jego oczu, gdy brała go do domu?!
Na szczęście stanęło na tym, że ja na razie wystarczę. Całkowicie. Sprawiam wystarczająco dużo kłopotów (spacerki, goście) i obecnie trzeba popracować nade mną (i ze mną). Może kiedyś? Teraz to nawet ja nie chcę, bo nie wyobrażam sobie, jak miałabym się dzielić Panią i Panem? Są moi, są dla mnie i koniec... Na teraz koniec. Temat przemaglowany, wyczerpany, zamknięty. Przynajmniej na jakiś czas...

Kiełbaska

To takie wtrącenie, dygresja jakby... Pańcia ma dziś dzień komputerowy: siedzi, czyta, pisze, w zasadzie bez przerwy oczy wlepione w monitor. Te przerwy to na przykład na zrobienie Małemu drugiego śniadanka... No bo jak Pańcia ma urlop, to przecież Mały nie chodzi do przedszkola, więc siedzimy sobie we trójkę w domku. No więc była przerwa na przygotowanie paróweczek dla Małego. Mały przyszedł, zjadł dwie z trzech, powiedział, że już nie może i pobiegł się bawić. A trzecia paróweczka została na talerzu na stole. I pachnie... A w zasadzie to pachniała...
Krążyłam wokół tego stołu i krążyłam, a Pańcia co chwilę zerkała w moją stronę surowym wzrokiem i powtarzała "nie wolno". No więc ślinka mi ciekła, ale cóż było robić... Spoglądałam to na Pańcię, to na kiełbaskę i czekałam. Na co tak czekałam? Na odpowiedni moment oczywiście:) Czekałam i czekałam, aż się doczekałam:) Pańcia tak się skupiła na tym swoim komputerze, że przestała zwracać na mnie uwagę. To był moment. Jeden jedyny, ale wykorzystany w całości:) Zrobiłam "kłap" i tyle zostało z kiełbaski. Tyle, czyli nic.
Dooooobra była... Mniam...
Pańcia za to nie była za bardzo zadowolona, ale to przecież nie moja wina, że aż tak wciągnął Ją komputer... ;)

I co u nas?

W końcu usiadłyśmy do komputera:) To znaczy, Pańcia usiadła, ja chyba wolałabym się pobawić... Ale cóż, zaległości trzeba nadrobić... Strasznie dużo czasu minęło od dnia, gdy ostatni raz coś pisałyśmy..
Po odejściu Sonii szybko okazało się, że posiadam gigantyczne pokłady... STRACHU i STRESU. Do tego stopnia przerażają mnie różne dźwięki, że pewnego ranka paraliżujący strach nie pozwolił mi wyjść z domku na spacerek. Pan opowiedział to Pańci. Ta oczywiście nie uwierzyła, bo przecież na popołudniowych spacerkach nie było ze mną problemu. Do czasu...
To chyba było na początku grudnia. Pańcia założyła mi obrożę, zapięła smycz i poszłyśmy. Trawniczek pod oknem, uliczka, drugi trawniczek, parking, trzeci trawnik i... Wystraszyłam się okropnie! Najpierw autobus, potem auto, jeszcze jedno auto, znowu autobus... To było straszne!!! Zaparłam się wszystkimi czterema łapkami, schowałam pod siebie ogonek, skuliłam uszy i zaczęłam ciągnąć w stronę domku. Ale Pańcia się uparła i na siłę chciała iść w drugą stronę. A ja bałam się tak bardzo, że całym ciałem przywarłam do ziemi i już, już prawie schowałam się pod stojące na parkingu auto, gdy na horyzoncie pojawił się Szalony Labrador. Ze swoim Panem oczywiście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wiele to spotkanie zmieni w moim zestresowanym i zalęknionym psim życiu...