W końcu usiadłyśmy do komputera:) To znaczy, Pańcia usiadła, ja chyba wolałabym się pobawić... Ale cóż, zaległości trzeba nadrobić... Strasznie dużo czasu minęło od dnia, gdy ostatni raz coś pisałyśmy..
Po odejściu Sonii szybko okazało się, że posiadam gigantyczne pokłady... STRACHU i STRESU. Do tego stopnia przerażają mnie różne dźwięki, że pewnego ranka paraliżujący strach nie pozwolił mi wyjść z domku na spacerek. Pan opowiedział to Pańci. Ta oczywiście nie uwierzyła, bo przecież na popołudniowych spacerkach nie było ze mną problemu. Do czasu...
To chyba było na początku grudnia. Pańcia założyła mi obrożę, zapięła smycz i poszłyśmy. Trawniczek pod oknem, uliczka, drugi trawniczek, parking, trzeci trawnik i... Wystraszyłam się okropnie! Najpierw autobus, potem auto, jeszcze jedno auto, znowu autobus... To było straszne!!! Zaparłam się wszystkimi czterema łapkami, schowałam pod siebie ogonek, skuliłam uszy i zaczęłam ciągnąć w stronę domku. Ale Pańcia się uparła i na siłę chciała iść w drugą stronę. A ja bałam się tak bardzo, że całym ciałem przywarłam do ziemi i już, już prawie schowałam się pod stojące na parkingu auto, gdy na horyzoncie pojawił się Szalony Labrador. Ze swoim Panem oczywiście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wiele to spotkanie zmieni w moim zestresowanym i zalęknionym psim życiu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz