piątek, 15 listopada 2013

A czas ucieka...

Oj, kiedy tu ostatnio zaglądaliśmy? Strasznie dawno. Ale, prawdę mówiąc, nie było kiedy... Pańcia cały sierpień wyglądała jak chodząca piłeczka i w zasadzie więcej leżała  niż chodziła, bo upały dawały się jej, i nie tylko jej, we znaki... A teraz mamy już listopad... Czas ucieka, przelatuje przez pazurki, wszystko się zmienia... No, może nie wszystko, ale zmieniło się trochę. Pańcia siedzi cały czas w domku, więc nie jestem sama. No i jest jeszcze ten nowy członek Rodziny :) Nic, tylko śpi, płacze, przykleja się do Pańci. Oj, bywam zazdrosna, ale cóż mogę, przecież to tylko szczeniak...

Szczeniak, nie szczeniak, ważny, nie ważny, rozumie, nie rozumie, ja też muszę czasem zwrócić jakoś na siebie uwagę. A najlepszym sposobem jest... drobna kradzież;) Dostaje mi się potem po uszach, ale co się mnie nagonią, to moje:) Taka fajna zabawa: kradnę, daję o tym znać (Pańcia już nauczyła się rozpoznawać sygnały i natychmiast wie, że coś zwinęłam) i uciekam. A oni tylko grożą palcem i powtarzają: "nie wolno, nie wolno" :) Tak, jakbym nie wiedziała, że nie wolno. Pewnie, że wiem, że nie wolno, głupia nie jestem :) Ale podkradanie to mam chyba we krwi... I ile z tego przyjemności:) Zwinęłam już kilka oszustów (czyt. smoczków) no i notorycznie kradnę ubranka i pieluszki (flanelowe). Zużytych pampersów Pańcia niestety baaaardzo pilnuje:( A tak fajnie pachną... I pewnie fajnie by się darły...

Szczeniak lub, jak kto woli, Kosmita ma już 2 miesiące. Teraz zabawa polega na tym, żeby go dopaść, wylizać i uciec, zanim się Pańcia zorientuje. Tupią wtedy na mnie, odganiają, buczą. No przecież mam prawo się przywitać, prawda? Albo po prostu dołożyć swoją porcję czułości:)
Kosmita za to śpi coraz mniej i zaczyna wydawać jakieś dziwne dźwięki nie będące wrzaskiem. Tylko jak je zrozumieć? Czy mu tak już zostanie? Trzeba będzie uczyć się kolejnego języka? Czasem nie ogarniam tego szczeniaka...

No i muszę się pochwalić:) Choć pewnie i Pan, i Pańcia tak by tego nie ujęli... Tyle zostało z mojego posłania:) Ale fajnie się darło:) Najpierw pazurami podkopywałam i podkopywałam, aż naderwałam materiał i mogłam go złapać zębami, a potem szarpałam i szarpałam, i tak kawałek po kawałku darłam... Jak Pańcia sprzątnęła to, co wydarłam, to wydzierałam nowe:) Aż nie zostało już nic do wydzierania:( Z posłania też nie zostało wiele:( Zabrali, wynieśli, wyrzucili:( Ponoć sama jestem sobie winna, że nie mam gdzie się teraz wyłożyć, nie mam gdzie zanieść sznurka... Jak się dobiorę do zasłonek to też będę sama sobie winna, że nie będę miała się za czym chować? Jednak za zasłonki to bym pewnie nie tylko po uszach dostała... Trzeba sprawę przemyśleć...

sobota, 20 lipca 2013

Szykują się zmiany...

Zaczęło się od tego, że od kwietnia Pańcia siedzi w domku. To znaczy, niby pracuje, ale jest na zwolnieniu... Na początku mnie to wkurzało. Dotąd miałam przez cały dzień spokój, mogłam spać i nikt mi nie przeszkadzał. A tu nagle ciągle ktoś się kręci i mnie drażni. Chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do tej sytuacji. No i ledwo przyzwyczaiłam się do obecności w domku Pańci, zaczęły się wakacje i Mały M. również jest w domku. Skończył edukację przedszkolną i ponoć 1 września zaczyna naukę w szkole... Ok, to można zrozumieć i przeżyć, taka kolej rzeczy. Ale w pewnym momencie zaczęły się dziać inne rzeczy: jakieś malowania, sprzątania, przemeblowania... Najwcześniej zmienili wygląd balkonu, to znaczy zabudowali deskami te fajne szczebelki, przez które wszystko widziałam, zawiesili skrzynki i zasadzili jakieś kwiatki. No i musiałam nauczyć się stać na tylnych łapach, żeby cokolwiek zobaczyć. A że muszę widzieć dużo, szczególnie, gdy Mały M. biega po podwórku, spędzam w tej pozycji trochę czasu...
Potem było malowanie sypialni, przestawianie mebli, porządki w szafach... Kolejny był duży pokój...
Oj, wszystko pomyliłam! Najpierw, tak naprawdę najpierw, czyli jeszcze pod koniec zeszłego roku był remont pokoju Małego M. Powiesili mu łóżko na ścianie, zamontowali drabinkę i teraz nie mam już jak go dosięgnąć, szturchnąć, polizać czy obudzić... Potem był balkon, sypialnia, duży pokój... Ponoć jeszcze przedpokoje będą malowane, kuchnia i sufit w łazience... Oj, żeby oni wiedzieli, ile mnie stresu to wszystko kosztuje...
A najlepsze ponoć przede mną i to już całkiem niedługo... Ponoć będę miała jeszcze jednego Pana! Trochę dużo tych facetów w domu będzie... Ale ponoć ten, który się pojawi, to najpierw będzie bardzo mały, czyli tak, jak szczeniak, więc może przynajmniej ten da się jakoś wychować?...

Obrazek

Narysowany przez Małego M. Już jakiś czas temu, na jego własnym komputerze. Pańcia zrobiła zdjęcie, a Mały M. poprosił o umieszczenie rysunku na moim blogu.
A ja nie mam nic przeciwko, bo przecież na tym rysunku jestem JA :) Przecież to widać na pierszy rzut oka :)

Takie tam...

Żeby nie było, coś ponadrabiam...
Niewiele się u mnie zmieniło, jeśli chodzi o ulubione zabawki... Piłeczki i ukochany sznurek :) Przede wszystkim - sznurek.
Ale nie taki kolorowy ze sklepu zoologicznego, który po pierwszym szarpnięciu uległby rozpadowi na części pierwsze. Taki porządny, gruby, ze sklepu budowlanego:) Pan kiedyś kupił, jak robił drabinkę Małemu M. do wspinanania się na łóżko. I kawałek mu został. Więc zrobił pentlę, porządny węzeł i mi sprezentował. I ja tak teraz uwielbiam przegryzać ten sznurek, ciamkać, mlaskać, ślinić...
Więc w zasadzie mam go cały czas przy sobie, taszczę go wszędzie tam, gdzie zamierzam się położyć, odreagowuję na nim wszystkie stresy... I czasem zachęcam Pana lub Pańcię do zabawy machając nim na wszystkie strony z taką siłą, że potrafię strącić coś ze stołu, wepchnąć go do talerza czy nabić wielkiego siniaka... Ciekawe dlaczego zawsze wtedy wszyscy mnie przeganiają???

Testują oczywiście na mnie wszelkie dziwne urządzenia. To znaczy, sprawdzają moją reakcję na różne dziwne urządzenia. Na przykład: wiertarka. Postawili i czekali, co zrobię. Obwąchałam, oblizałam, olałam... Ale wolałam ją mieć cały czas na oku, tak na wszelki wypadek, bo to przecież nigdy nie wiadomo, co nagle psa zaatakuje... Był też wentylator. Niestety, zdjęcie nie wyszło. No ale on przerażał mnie trochę bardziej i trochę dłużej niż wiertarka. Ale w końcu się przyzwyczaiłam. Przy takich upałach położyć się w zasięgu obrotów takiego wentylatora - bezcenne:)
Jest jeszcze jedno urządzenie, Pan przynosi je z pracy. To jakiś miernik, nie wiem, nie znam się, ale najważniejsze - ma laser!!! Czerwone światełko, punkcik, kropeczka, która skacze po podłodze, ścianach, meblach, suficie, a ja ganiam za nią jak głupia. Nie myślę wtedy o niczym innym, całkowicie skupiam się na tej uciekającej kropeczce, której nie można złapać:) Ale ile frajdy w próbowaniu:) A ile razy z rozpędu rozpłaszczyłam na ścianie nos:) Co najmniej kilkadziesiąt:)
Myślę, że to właśnie ta kropeczka uratowała moje zestresowane serducho w Sylwestra. Gdy tylko wybiła północ i wystrzeliły pierwsze fajerwerki (Boże, ten odgłos jest straszny, a ja się ich panicznie boję), Pan zrobił "pik" i już nic więcej przez pół godziny się dla mnie nie liczyło. Trzeba było złapać kropeczkę! Tak się na tym skupiłam, że żadne wystrzały nie były mi już straszne. Miałam cel:) I w miarę bezstresowo weszłam w ten Nowy Rok:)
A teraz tylko czekam, aż Pan znowu przyniesie laserek do domku:)

Posłanie

No dobra, proszę nie narzekać, że dawno mnie tu nie było. Jestem dziś, więc żyję i w zasadzie wszystko u mnie w porządku. W zasadzie... Nie wiem, czy chcę się rozpisywać, co to się działo przez ostatnie kilka miesięcy (nieh nikt nie marudzi, że to prawie rok). Działo się wiele, raz było gorzej, raz lepiej, ale najważniejsze, że skończyło się tak, jak się skończyło, czyli jest dobrze :)

Pragnę się przede wszystkim pochwalić swoim nowym posłaniem... Pan i Pańcia w końcu wymyślili (jakiś czas temu), że im mnie szkoda i trzeba mi zafundować jakiś dywanik, albo posłanko. A że koszt porównywalny, porównywalne również prawdopodobieństwo, że rozszarpię to legowisko tak, jak wiele innych rzeczy, w końcu Pańcia przyniosła je do domku. Ładne... Tylko, że dziwnie pachniało... Najpierw testowałam... Zniosłam wszystkie zabawki, postawiłam jedną łapę, potem drugą... Przez pierwsze dni coś mi nie pasowało... Ale jednej nocy wymyśliłam coś ekstra: zwróciłam kolację wprost na posłanie. Zjadłam oczywiście wszystko spowrotem ze smakiem, ale efekt był taki, jaki być powinien: w końcu moje posłanie zapachniało mną!!! :)

Tak więc mam swój kącik, mam swoje legowisko, które uwielbiam, i w którym chowam wszystkie swoje skarby. No i śpię w nim w ciągu dnia, bo w nocy to wolę spać bliżej Pańci i Pana, i jak już położą się do łóżka, to wkradam się do sypialni, kładę przy ich łóżku, i tam zasypiam:) Tak mi się jakoś wydaje, że w końcu wezmę to moje posłanie w zęby i pewniej pięknej nocy zaciągnę do sypialni. Ciekawe, co powiedzą?...


To posłanie ma jeszcze jeden wielki plus. Chociaż nie wiem, czy to posłanie, czy może kąt, w którym leży... W każdym bądź razie w tym kącie wisi gruba, długa zasłonka. I tak sobie wykombinowałam, że jak się dobrze pokręcę, zahaczę i ułożę, to mnie nie ma :) Niech sobie wtedy jeżdżą pod oknami duże samochody, niech cofają śmieciary - mnie nie ma!!! Widzicie mnie gdzieś tam?