To takie wtrącenie, dygresja jakby... Pańcia ma dziś dzień komputerowy: siedzi, czyta, pisze, w zasadzie bez przerwy oczy wlepione w monitor. Te przerwy to na przykład na zrobienie Małemu drugiego śniadanka... No bo jak Pańcia ma urlop, to przecież Mały nie chodzi do przedszkola, więc siedzimy sobie we trójkę w domku. No więc była przerwa na przygotowanie paróweczek dla Małego. Mały przyszedł, zjadł dwie z trzech, powiedział, że już nie może i pobiegł się bawić. A trzecia paróweczka została na talerzu na stole. I pachnie... A w zasadzie to pachniała...
Krążyłam wokół tego stołu i krążyłam, a Pańcia co chwilę zerkała w moją stronę surowym wzrokiem i powtarzała "nie wolno". No więc ślinka mi ciekła, ale cóż było robić... Spoglądałam to na Pańcię, to na kiełbaskę i czekałam. Na co tak czekałam? Na odpowiedni moment oczywiście:) Czekałam i czekałam, aż się doczekałam:) Pańcia tak się skupiła na tym swoim komputerze, że przestała zwracać na mnie uwagę. To był moment. Jeden jedyny, ale wykorzystany w całości:) Zrobiłam "kłap" i tyle zostało z kiełbaski. Tyle, czyli nic.
Dooooobra była... Mniam...
Pańcia za to nie była za bardzo zadowolona, ale to przecież nie moja wina, że aż tak wciągnął Ją komputer... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz