niedziela, 17 lipca 2011
Będzie się działo...
10 lipca 2011r. No i stało się. Okazało się, że wczoraj (tj. w sobotę) Pan zadzwonił do Leśniczówki i zapowiedział nas na dzisiaj (tj. na niedzielę). Do tego powiedział, że będziemy koło południa. Ale się Pani wkurzyła... Że przecież jeszcze dzień wcześniej był przeciwny wyjazdowi, że to się tak nie da, bo już jest 9:00, a sama trasa to ok. 3 godziny. Przecież nic nie jest przygotowane, trzeba się spakować, z Sonią jechać do weterynarza na zastrzyk (wiedziałam... brrrrr...), Pańcia poza tym nie lubi takiej pseudo spontaniczności... A potem Pani powiedziała coś, po czym dostałam gęsiej skórki: "dobrze, skoro Ty przeforsowałeś wyjazd, to po drodze zatrzymujemy się w schronisku i bierzemy drugiego psiaka". Pana zatkało, a po chwili, o zgrozo(!), się zgodził... Zadzwonił i przełożył godzinę przyjazdu na 16:00 (a i tak w końcu byliśmy godzinę później) i zaczęło się: sprzątanie, pakowanie, wizyta u weterynarza. Wcisnęli wszystko, razem z Małym M., na tylne siedzenie, mi zostawili bagażnik. Szkoda tylko, że chwilę później musiałam się tą bagażnikową (nie małą) przestrzenią podzielić...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz