sobota, 28 stycznia 2012

Zima, zima, zima...

Pada, pada, śnieg... No, w zasadzie to padał... Teraz zmroziło... Ale chyba uważam, że zima jest piękna. A najpiękniej jest wcisnąć nos w taki świeżutki śnieżek i niuchać, niuchać, niuchać. Albo gdy Pańcia ma ze sobą smakołyki, woła "szukaj, szukaj" i rozrzuca te smakołyki w tym śniegu. Wtedy jest zabawa:) I nie liczy się nic poza tymi zapachami, które wyłapuje nochal. No i jaką frajdę daje znalezienie i zjedzenie każdego z tych smaczków:)
Choć dzisiaj już wiem, że poza wieloma dobrymi stronami, zima ma też te gorsze... Jest zimno i zbyt długie przyleganie zadkiem do ziemi może się na przykład skończyć... zapaleniem pęcherza:( Tak, tak, mnie się przytrafiło. Była wizyta u weterynarza i zastrzyki. Oj, dzięki przezorności Pańci, która założyła mi kaganiec, pani weterynarz wyszła z tego bez szwanku. Ale to było w obronie... I ze strachu... I zostało wybaczone:) A teraz faszerują mnie jakimiś wstrętnymi tabletkami (fuj), a jak skończę kurację, to znowu pewnie będą kazali siusiać do kubeczka... Ciekawe po co?
No i chyba w związku z tą zimą, zmieniam futerko. Wszędzie latają kudełki, kręcą się pod każdymi drzwiami i zalegają w każdym kąciku. W ilościach zatrważających (tak przynajmniej mówią Pan i Pani). Więc o czystej podłodze nie ma mowy, bo nawet dwukrotne odkurzanie w ciągu jednego dnia niewiele pomaga... Aż dziw, że jeszcze nie jestem łysa... No i że mam jeszcze legowisko w domku, a nie na balkonie. Bo czasem mam wrażenie, że tam zamieszkam... Szczególnie wtedy, gdy Pańcia po raz kolejny wyciąga moje włosy z kanapki albo z herbaty...

sobota, 7 stycznia 2012

Co ma wspólnego...

jajko, Mały M. i sznurek? Totalne szaleństwo:)


Począwszy od jajka, które Pańcia pięknie chowa w rolce po kuchennych ręczniczkach. Najpierw trzeba tę rolkę znaleźć, potem przenieść w bezpieczne miejsce, czyli najlepiej na posłanko. Następnie trzeba się do niej odpowiednio dobrać, czyli trzymać w łapach, albo łapami dociskać do ziemi, zębami szarpać na wszystkie strony, a jęzorkiem próbować wypchać jajko z rolki. Po kilku minutach należy się przykładnie cieszyć ze zdobytej nagrody i na koniec... skonsumować ze smakiem:)



Poprzez Małego M., czyli takiego mini człowieczka, który fajnie piszczy i podskakuje, gdy się Go podgryza. Ponoć nie wolno mi tego robić, ale czasem nie mogę się powstrzymać;) Czasem nawet dostaję za to po uszach, ale tak naprawdę wszyscy wiemy, że ja się tylko tak bawię, że nie chcę Małemu M. zrobić krzywdy, choć nie zawsze wychodzi tak, jak chcę, czyli bezboleśnie... No bo czasem zapominam, że to jednak człowiek, a nie pies...

No i sznurek. Chyba jedna z najlepszych zabawek na świecie. A jak się przy tym zwierzę zmęczy... Że ho ho!!! Chociaż ja to taka dziwna trochę jestem, bo jak się zmęczę, to się nakręcam i mam jeszcze większą ochotę na szaleństwo. I do tego regeneruję się ekspresowo. I czasem jest tak, że Pańcia pada ze zmęczenia, Pan pada ze zmęczenia, nawet niezmordowany Mały M. pada ze zmęczenia, a ja bym mogła i chciała jeszcze, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze...

Sznurek jest fajny, bo można go rozsznurować na wiele małych sznureczków i szarpać każdy po kolei. No i jak ma węzeł, to jak się go rozsznuruje, to się robi taaaaaki dłuuuuugi.... I można nim wtedy fajnie podrzucać:) Trzeba złapać w zęby jeden koniec i szybko zarzucać pyskiem w prawo i w lewo, i wtedy on tak podskakuje, szarpie się i lata. Tylko dlaczego wszyscy chowają wtedy głowy i krzyczą:                                                                    "uważaj na telewizor"?!


No i co, nikt już się ze mną nie chce dziś bawić?

wtorek, 3 stycznia 2012

Szkolenia część druga

I chyba to już tak na poważnie... To znaczy Anatol, Pan Szalonego Labradora - Grzesia, pomaga Pańci i Panu zapanować nad moimi strachami, lękami, szaleństwem... Gdy przyszedł za pierwszym razem, już od progu próbowałam Mu pokazać, że to mój teren i będę szczekać i straszyć, żeby obronić. Ale On wyglądał i zachowywał się tak, jakby mnie tam w ogóle nie było!!! A przecież szczekałam tak strasznie głośno... W zasadzie obszczekiwałam Go prawie cały czas, jak tylko się ruszył, a On nie zwracał na mnie wtedy uwagi... I w końcu odpuściłam, bo przecież miał przy sobie masę smakołyków. Kto by wtedy nie odpuścił? Za to Pańcia była zestresowana bardziej ode mnie. I dowiedziała się, że musi się odstresować... Przynajmniej nie jestem z tym sama...
Potem przyszedł drugi raz. Nadal szczekałam, ale krócej i w końcu przestałam zwracać uwagę na to, że chodzi po pokoju... Niesamowite, co te smakołyki potrafią zrobić z psem... Tym razem pogadał trochę z Panią i Panem, a potem... poszliśmy na spacer:) Z Grzesiem:) To był fajny spacer, bo to Grześ skutecznie rozpraszał moje lęki no i nie dał mi skupić się na stresujących odgłosach ulicy:) Nawet Pańcia mnie puściła i poszalałam z Grzesiem, jak rzadko...
Drugi spacer, ostatnio, był już bez Grzesia, bo Anatol tłumaczył Pańci wiele rzeczy dotyczących moich zachowań i pomagał wybrnąć z trudnych sytuacji lękowych. No i pokazał, jak uczyć mnie najbardziej podstawowych rzeczy, które są ponoć niezbędne do wyprostowania mojego zestresowanego charakteru...
Więc na razie walczymy ze strachem i szaleństwami, a i tak najbardziej cieszą mnie zabawy, których nas nauczył:)

Temat przemaglowany, czyli drugi pies

Oj, maglowali to Państwo i maglowali. A wyglądało to tak...
PAN twierdził, że nie można mnie skazywać na wielogodzinne, samotne przebywanie w domu. Szczególnie, że wcześniej była też Sonia, a teraz na całe dnie zostawiają mnie samą. Więc pewnie mi smutno, pewnie tęsknię, pewnie się nudzę, pewnie zaraz zacznę niszczyć meble...
Co to, to nie. Mnie tak jest dobrze. Mam przecież zabawki, a poza tym śpię. Lubię spać. Uwielbiam spać. Cały czas śpię. Jest cicho i spokojnie, więc od momentu, gdy udało mi się w domku odstresować i uspokoić, i mój sen jest głęboki, jestem szczęśliwa, gdy śpię. Absolutnie się nie nudzę, może trochę tęsknię, ale smutno mi nie jest i niszczyć nic nie zamierzam. Dobrze jest, jak jest.
PANI, mimo głośnego sprzeciwu wobec twierdzeń Pana, non stop siedzi na stronach Psitula i przygląda się tym smutnym mordkom, wczytuje się w ich losy i nie może się nadziwić, jak można wziąć do domu pieska i oddać go po kilku dniach, bo ten wyje i niszczy, gdy zostaje sam, czy też dlatego, że nową panią przeraża spojrzenie czworonoga. To nie widziała jego oczu, gdy brała go do domu?!
Na szczęście stanęło na tym, że ja na razie wystarczę. Całkowicie. Sprawiam wystarczająco dużo kłopotów (spacerki, goście) i obecnie trzeba popracować nade mną (i ze mną). Może kiedyś? Teraz to nawet ja nie chcę, bo nie wyobrażam sobie, jak miałabym się dzielić Panią i Panem? Są moi, są dla mnie i koniec... Na teraz koniec. Temat przemaglowany, wyczerpany, zamknięty. Przynajmniej na jakiś czas...

Kiełbaska

To takie wtrącenie, dygresja jakby... Pańcia ma dziś dzień komputerowy: siedzi, czyta, pisze, w zasadzie bez przerwy oczy wlepione w monitor. Te przerwy to na przykład na zrobienie Małemu drugiego śniadanka... No bo jak Pańcia ma urlop, to przecież Mały nie chodzi do przedszkola, więc siedzimy sobie we trójkę w domku. No więc była przerwa na przygotowanie paróweczek dla Małego. Mały przyszedł, zjadł dwie z trzech, powiedział, że już nie może i pobiegł się bawić. A trzecia paróweczka została na talerzu na stole. I pachnie... A w zasadzie to pachniała...
Krążyłam wokół tego stołu i krążyłam, a Pańcia co chwilę zerkała w moją stronę surowym wzrokiem i powtarzała "nie wolno". No więc ślinka mi ciekła, ale cóż było robić... Spoglądałam to na Pańcię, to na kiełbaskę i czekałam. Na co tak czekałam? Na odpowiedni moment oczywiście:) Czekałam i czekałam, aż się doczekałam:) Pańcia tak się skupiła na tym swoim komputerze, że przestała zwracać na mnie uwagę. To był moment. Jeden jedyny, ale wykorzystany w całości:) Zrobiłam "kłap" i tyle zostało z kiełbaski. Tyle, czyli nic.
Dooooobra była... Mniam...
Pańcia za to nie była za bardzo zadowolona, ale to przecież nie moja wina, że aż tak wciągnął Ją komputer... ;)

I co u nas?

W końcu usiadłyśmy do komputera:) To znaczy, Pańcia usiadła, ja chyba wolałabym się pobawić... Ale cóż, zaległości trzeba nadrobić... Strasznie dużo czasu minęło od dnia, gdy ostatni raz coś pisałyśmy..
Po odejściu Sonii szybko okazało się, że posiadam gigantyczne pokłady... STRACHU i STRESU. Do tego stopnia przerażają mnie różne dźwięki, że pewnego ranka paraliżujący strach nie pozwolił mi wyjść z domku na spacerek. Pan opowiedział to Pańci. Ta oczywiście nie uwierzyła, bo przecież na popołudniowych spacerkach nie było ze mną problemu. Do czasu...
To chyba było na początku grudnia. Pańcia założyła mi obrożę, zapięła smycz i poszłyśmy. Trawniczek pod oknem, uliczka, drugi trawniczek, parking, trzeci trawnik i... Wystraszyłam się okropnie! Najpierw autobus, potem auto, jeszcze jedno auto, znowu autobus... To było straszne!!! Zaparłam się wszystkimi czterema łapkami, schowałam pod siebie ogonek, skuliłam uszy i zaczęłam ciągnąć w stronę domku. Ale Pańcia się uparła i na siłę chciała iść w drugą stronę. A ja bałam się tak bardzo, że całym ciałem przywarłam do ziemi i już, już prawie schowałam się pod stojące na parkingu auto, gdy na horyzoncie pojawił się Szalony Labrador. Ze swoim Panem oczywiście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wiele to spotkanie zmieni w moim zestresowanym i zalęknionym psim życiu...